niedziela, 20 grudnia 2015

Chapter 4


            Gdy wróciłam do domu, słońce powoli zachodziło. W trakcie spotkania z Finnem uświadomiłam sobie, że nie byłam w domu od wczorajszego popołudnia, odkąd wyszłam na imprezę. Dlatego też wysłałam smsa zarówno do mamy, jak i do taty, informując ich, że wrócę wieczorem.
            Miejsce do którego zabrał mnie Finn całkowicie mnie urzekło. Urządzone w pastelowych kolorach, wypełnione rodzinami z dziećmi, których obsługiwała przemiła kelnerka poruszająca się na różowych wrotkach. Ogólnie atmosfera panująca tam, była idealna na poprawę humoru. Na powrót poczułam się jakbym miała siedem lat.
            – To jest zdecydowanie lepsze niż huśtanie się na huśtawce – przyznałam z uznaniem, po zamówieniu dużej porcji lodów.
            – Wiadomo, ja wiem co robię – przyznał nieskromnie Finn.
            W trakcie spotkania z nim zrozumiałam, że poza szkołą jest on zupełnie inną osobą. Bardziej śmiałą i bezpośrednią. No i uświadomiłam sobie, że w gruncie rzeczy jest bardzo zabawny, czego nie okazywał w szkole, zawsze trzymając się na uboczu.
            Kiedy kelnerka ostawiła przed nami nasze porcje, zagwizdałam z podziwem, jednak stwierdziłam, że nawet taka ilość jest mi niestraszna.
            – Powodzenia – zaśmiał się Finn, najwyraźniej pewny swego zwycięstwa.
            – Nawzajem – odpowiedziałam.
            Pogrążyliśmy się w rozmowie, jednocześnie powoli opróżniając nasze szklane kielichy. Skończyło się na tym, że zbliżający się do końca Finn stwierdził, że zaczyna go boleć brzuch, a po wepchnięciu w siebie jeszcze kilku łyżek, zdecydował, że to nie jest tego warte. Z uśmiechem triumfu dokończyłam swoją porcję i ze smakiem oblizałam łyżkę, rozsiadając się wygodnie na miękkiej kanapie.
            – Bułka z masłem – skłamałam, ponieważ czułam się tak, jakbym miała za chwile zwymiotować. Sztuką było jednak robienie dobrej miny do złej gry.
             – Okej, zwracam honor – przyznał, unosząc ręce w geście kapitulacji, - Nie do ceniłem cię. Gdzie ty to mieścisz? – spytał zszokowany, na co ja wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się wesoło, odurzona ilością słodyczy jaką zjadłam.
Kiedy dotarłam do domu, zauważyłam, że wszystkie światła są zgaszone, co oznaczało, że w środku nikogo nie ma. Domyśliłam się więc, że mama jest w pracy, a tata prawdopodobnie zdecydował się spotkać ze swoimi znajomymi, co robił niezwykle rzadko.
Dopiero gdy ściągnęłam buty, poczułam ogarniające mnie zmęczenie. Zaparzyłam sobie zieloną herbatę, aby pozbyć się bólu brzucha i uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie miłego popołudnia w towarzystwie Finna. To było przyjemne, spotkać się z kimś, kto nie był Jamesem.
            Gwizd czajnika wyrwał mnie z rozmyślań, więc ściągnęłam go z kuchenki i zalałam herbatę wodą. W chwili, gdy zamierzałam go odłożyć na miejsce, do moich uszu dobiegły dźwięki gitary dobiegające z dworu. Zmarszczyłam brwi, mając wrażenie, że znam skądś to specyficzne brzmienie. Pchnięta ciekawością, otworzyłam drzwi wejściowe i wyjrzałam na zewnątrz.
            – Niewiarygodne – mruknęłam pod nosem, widząc Jamesa stojącego na trawniku i wyśpiewującego na cały głos piosenkę:
Didn’t mean to make you cry.
Didn’t mean to let you down.
It’s dark without you by my side.
In the shadows, in the night,
Dark without your shining light.

            Walczyłam z samą sobą, aby się nie uśmiechnąć, choć do oczu napłynęły mi łzy wzruszenia. Tylko James był skłonny zrobić tak wariacką rzecz, jak śpiewanie piosenki na przeprosiny przed moim domem.
– Błagam, zamilcz – powiedziałam, wykorzystując moment, gdy przestał śpiewać. – Moje uszy krwawią – jęknęłam, choć w rzeczywistości James miał naprawdę duży talent wokalny.
Zignorował moje słowa i wciąż śpiewał, tym razem jeszcze głośniej.
– Jezu Chryste, właź do środka – warknęłam, zauważając panią Jones patrzącą się na nas karcącym wzrokiem. Ta kobieta od zawsze nie lubiła naszej dwójki, ponieważ w dzieciństwie tworzyliśmy wybuchowy, niegrzeczny duet i nie szczędziliśmy psikusów tej biednej kobiecie. Najwyraźniej niechęć, która powstała kilka lat temu, utrzymuje się aż do dzisiaj.
James zaśmiał się i nie przestając śpiewając, wszedł do domu. Dopiero gdy zatrzasnęłam drzwi, łaskawie zamilkł. Odetchnęłam z ulgą.
– Myślałam, że pani Jonson osobiście przyjdzie i się z nami rozprawi – mruknęłam. – Czyżby ktoś podmienił ci głos, tak jak to się stało z twoim rozumem? – spytałam, nie mogąc oszczędzić sobie odrobiny złośliwości.
James wywrócił oczami, najwyraźniej przyjmując mój atak,
– To tylko jedna z wielu moich wokalnych umiejętności – powiedział, wypinając pierś do przodu w geście dumy. – Zobaczysz, jak będę sławny, będziesz błagała o bilety na koncert – mrugnął.
            Oparł się o ramieniem o ścianę i spojrzał na mnie uważnie, czekając na moja odpowiedź. Gdy się tego nie doczekał, westchnął głęboko.
            – Jestem palantem – stwierdził, na co parsknęłam pod nosem.
            – Nie ulega wątpliwości – mruknęłam.
            – Powiedziałem za dużo. Przepraszam cię za to. Wiesz, że nie miałem tego na myśli, nie chciałem sprawić ci przykrości, Megan – powiedział ze skruchą w głosie, robiąc kilka kroków w moim kierunku. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego z rezerwą. – Ja i Caroline… to był błąd. Teraz tego żałuję. To nigdy nie powinno tak wyglądać – przyznał, kręcąc głową z zażenowaniem.
            Złość ustąpiła współczuciu i spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem.
            – Nie chciałam, żebyś powtórzył mój błąd – wyszeptałam. – Myślałam, że będziesz ode mnie mądrzejszy.
            – Oboje wiemy, że tak nigdy nie będzie – wzruszył ramionami, na co wywróciłam oczami i skarciłam go spojrzeniem. – A tak serio, to też tego chciałem. Ale cóż, najwyraźniej wciąż pozostała we mnie cząstka tego drania jakim byłem – uśmiechnął się smutno, przeczesując swoje blond włosy.
            Spojrzałam na niego, mocno zdziwiona jego słowami i nagłą krytyką wobec siebie.
            – Daj spokój, James – powiedziałam, zbliżając się do niego i kładąc mu rękę na ramieniu. – Na pewno nie jesteś tym draniem – zapewniłam.
            – Zawsze dostrzegasz to, co najlepsze w ludziach, Megan. I za to cię kocham – zaśmiał się pod nosem i przyciągnął mnie do siebie, zamykając w ciasnym, aczkolwiek znajomym i bezpiecznym uścisku.
            – Nie powiedziałam ci, że ci wybaczam – wymamrotałam w jego pierś.
            – Oj przestań, to czysta formalność – powiedział, za co oberwał ode mnie pięścią w brzuch, gdy się od niego odsunęłam. Wydawał się jednak niewzruszony, więc oboje spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem.
            Przyjaciel, który czuł się teraz najwyraźniej dużo swobodniej, skierował się do salonu i ściągając buty, położył się na kanapie i westchnął zadowolony.
            – Pamiętasz o tym, że za dwa dni jest festiwal? – zagadnął, gdy usiadłam w fotelu obok.
            – Jakże mogłabym zapomnieć – zaśmiałam się. – Praktycznie żyjesz tym festiwalem od kilku tygodni.
            – Czyli rozumiem, że mogę liczyć na twoją obecność? – spytał z rozbrajającym uśmiechem.
            – Pod warunkiem, że zawiera to w zestawie czekoladowego szejka i frytki – powiedziałam, unosząc brwi.
            – Oczywiście, moja pani – mrugnął, po czym zaśmialiśmy się oboje.

            Następnego dnia wstałam skoro świt, przeciągają się z uśmiechem na łóżku i ciesząc się, że dzięki wczesnej pobudce, będę miała długi dzień. Miałam do załatwienia kilka spraw, więc nie zwlekając, ruszyłam w stronę szafy, skąd wyciągnęłam sportowe ubrania. Ubrałam się, umyłam zęby i zeszłam na dół.
            W domu panowała cisza, a zegarek na piekarniku wskazywał godzinę 5:45. Uśmiechnęłam się pod nosem, chwyciłam butelkę wody z blatu i wyszłam z domu, wrzucając pojedynczy klucz od drzwi do malutkiej kieszonki w spodniach.
            Kiedy ujrzałam różowawe niebo i spokój na ulicy, mój uśmiech się poszerzył. Mimo tego, że lubiłam długo spać, bardzo często nachodziła mnie ochota na bieganie zaraz po wschodzie słońca. Lubiłam obserwować miasto o poranku. Wszystko wydawało się spokojniejsze niż za dnia.
            Zrobiłam na podjeździe szybką rozgrzewkę, po czym włączając odtwarzacz przypięty do koszulki, włożyłam słuchawki w uszy i ruszyłam przed siebie. Kiedy czułam, że danego dnia będę biegała dłużej, pierwszy kilometr zawsze był najgorszy. To był ten moment, gdy zawsze miałam ochotę sobie odpuścić. Ale gdy biegłam dalej, było lepiej. Długości trwania była bez znaczenia. Po prostu biegłam przed siebie. Byłam tylko ja, droga przede mną, własne myśli i muzyka.
            Moja przygoda zaczęła się gdy miałam dwanaście lat. Chociaż tak naprawdę już od najmłodszych lat biegałam lepiej niż reszta dzieci. Zawsze wygrywałam wyścigi, byłam wręcz niepokonana. Stąd wzięła się moja ksywka z dzieciństwa „Speedy”*. To właśnie w wieku dwunastu lat wzięłam udział w swoich pierwszych zawodach. Nie było to nic ważnego, ani wielkiego, ale kiedy po przebiegnięciu 400 metrów stanęłam na podium, trzymając puchar za zdobycie pierwszego miejsca, poczułam, że to jest to, co kocham.
            Nauczyciele wychowania fizycznego szybko dostrzegli mój talent i radość jaką mi to sprawia. Byłam zapisywana na każde możliwe zawody, z których często wracałam z główną nagrodą. Kiedy poszłam do liceum, od razu zostałam zwerbowana do reprezentacji szkoły w lekkoatletyce. Wtedy zaczęłam poszerzać horyzonty. Skok w dal, wzwyż, bieg przez płotki i tak dalej. W jednych dyscyplinach byłam lepsza, w innych gorsza, ale każdą lubiłam.
            To właśnie liczne sukcesy w sporcie dały mi szansę na wymarzone studia. W sumie, stypendium które otrzymałam było moją jedyną nadzieją na studiowanie w Duke. Nie widziałam siebie nigdzie indziej. To była uczelnia moich marzeń, gdzie w dodatku mogłabym wciąż robić to, co kocham. W dodatku na większą skalę.
            Nie mogłam powiedzieć, że moja rodzina była biedna. Z pewnością nasza sytuacja finansowa wyglądała zdecydowanie lepiej niż w domu Jamesa. Jednak na naszą czwórkę zarabiała tylko moja mama, która harowała jak mogła, biorąc na siebie dwa etaty. Miała na utrzymaniu moją młodszą siostrę, która obecnie znajdowała się u rodziców mamy w małym miasteczku, nastoletnią córkę i chorego męża. Ricka zarobki, mimo tego, że pracował w domu i starał się pomagać jak tylko mógł, wystarczały jedynie na pokrycie kosztów jego leków. Wada serca z którą się zmagał była nieuleczalna i bardzo niebezpieczna. Jednak nauczył się z nią żyć. Więc my również.
            Ja również próbowałam pomagać jak mogłam. Gdy chodziłam do szkoły udało mi się znaleźć pracę w wieczornych godzinach w jednym z barów. Często musiałam użerać się z pijanymi, bardzo natrętnymi klientami, jednak owocowało to dobrymi zarobkami i sowitymi napiwkami. Więc znosiłam to cztery razy w tygodniu. Chociaż nie zawsze było tak źle. Mimo częstych obleśnych uwag, praca tam była przyjemna. Poznałam wiele ciekawych osób, nawiązałam kilka przyjaźni i często dobrze się bawiłam, ponieważ raz na kilka dni  występowali tam różni artyści.
            Pracowałam tam również całe wakacje, zwiększając liczbę godzin ze względu na ilość wolnego czasu. Bywało to męczące, ale do wszystkiego z czasem szło przywyknąć.
            Zauważając znajomy szyld, zwolniłam do marszu i upiłam łyk wody, próbując uspokoić oddech. Weszłam do środka i uśmiechnęłam się na widok Toma, starszego mężczyzny, który razem z żoną prowadzili najlepszą piekarnię w Atlancie od blisko trzydziestu lat.
            – Witaj skowronku, to co zawsze? – spytał z czułym uśmiechem.
            –  Tak – odpowiedziałam. Po chwili z zaplecza weszła jego żona, trzymając w jednej dłoni reklamówkę z ciepłymi bułkami, a w drugiej talerzyk z kanapką. Stanęła obok męża i wyciągnęła obie rzeczy w moją stronę.
            – Zajadaj się – powiedziała, a ja pokiwałam głową w ramach podzięki i usiadłam przy stoliku pod oknem. Już dawno porzuciłam próby kłótni z panią Jefferson, że nie jest konieczne, aby mnie dokarmiała. Jednak ta rześka, siedemdziesięciosześcioletnia kobieta pozostawała nieugięta.
            Tak więc, jak każdego ranka gdy wychodziłam pobiegać, wdałam się z nimi w kilkuminutową dyskusję, jedząc kromkę chleba z domową wędliną.

 Wybaczcie, że z takim opóźnieniem, ale ostatnio sporo się u mnie dzieje. Jak w zeszłym roku, w grudniu zaczynają sie tworzyć głupie kłótnie i głupie sytuacje. Więc próbuję to ogarnąć, ale na ten moment niestety słabo mi to wychodzi. Ale cóż.Korzystając z okazji, chciałabym wam od razu życzyć WESOŁYCH ŚWIĄT! Robię to teraz, ob kolejny rozdział dodam jakoś za tydzień, więc po świętach. Nie podaję konkretnej daty, ale na pewno opublikuję przed końcem tego roku. Całusy! xCzekam na wasze opinie. I proszę, wybaczcie mi, że mam u was takie zaległości. Nadrobię w święta.

13 komentarzy:

  1. Hej Kochana! :)

    Rozdział jak zwykle bajka! Jak Ty to robisz, co? Oddaj mi trochę swoich umiejętności.
    Niezmiernie cieszy mnie, że Megan i James się pogodzili, chociaż uważam, że on jest dupkiem. Przynajmniej na razie tak myślę.
    Jeśli chodzi o Megan i Finna to jak na razie wolę ich razem :D Chociaż pewnie niedługo się to zmieni.
    Ja Tobie też życzę Wesołych Świąt! ♥

    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam ogromnie zaskoczona, że James tak szybko zmienił zdanie. Myślalam, że jego zauroczenie będzie trwało dłużej, a on praktycznie w momencie zrozumiał błąd. Ciekawa jestem dlaczego? Alkohol wyparował czy chodzi tu o coś więcej? W każdym razie mega podoba mi się to, jaki sposób wybrałm by pogodzić sie z przyjaciółką. Widać, że szalenie zleży mu na tej relacji, a to jest mega słodkie! Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie ponownie w sidła tej podłej laluni. Bo to pewnie nie koniec wrażeń.
    Pozdrawiam! ;**
    I zapraszam na nowy do siebie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć :)

    Finn wydaje się w porządku kolegą, przeczuwam, że może coś namieszać, jeśli poczuję (o ile to jeszcze nie nastąpiło) miętę do Megan.
    Pojawienie się śpiewającego Jamesa mnie powaliło na łopatki. Dlaczego? Bo u mnie też był podobny motyw w jednym z rozdziałów. Niemniej scena przypadła mi do gustu :) Dobrze, że przeprosił, nie warto tracić przyjaciółkę w taki sposób. Mam tylko pytanie: gdzie Caroline? Przecież przyjechała do domu Megan, dlaczego u niej nie śpi? Albo to ja pominęłam jej przenosiny do hotelu? Nieważne.
    Podziwiam ludzi, którym chce się rano biegać. Wstawanie o takiej porze rozumiem, sama raz byłam zmuszona wstać przed czwartą, by jechać na zajęcia, ale żeby iść biegać? Nie, bieganie to w ogóle nie moja bajka, wolę rower lub spacery.
    Jedna uwaga: na przestrzeni kilku(nastu) linijek nadajesz dwa nazwiska tej samej osobie: Jones i Johnson. Warto zdecydować się na jedną wersję ;)
    " – Zawsze dostrzegasz to, co najlepsze w ludziach, Megan. I za to cię kocham " - i w tym momencie mnie przypomniało się Na końcu tęczy: "Rosie Dunne, kocham cię z całego serca, ale czasami możesz sobie odpuścić" w kontekście nie przejmowania się wszystkim. Chwilę pod tym Ruby, bohaterka drugoplanowa, dała do zrozumienia Rosie, że to wyznanie miłości nie brzmi tylko jak przyjacielskie. Mam nadzieję, że tutaj jest odrobinę podobnie.
    Rozdział bardzo przypadł mi do gustu :)

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział taki lekki i przyjemny. :) Masz u mnie wielkiego plusa za jej ksywkę "Speedy" :) Słooodko, tak miała na imię moja kotka, której już niestety nie mam, ale imię i tak mi się dobrze kojarzy. :)) W ogóle muszę przyznać, że James nieźle mnie zaskoczył swoim wyczynem. :) Trzeba przyznać, że miał fajny pomysł na przeprosiny. Mam nadzieję, że faktycznie żałuje tego, co zrobił z Caroline i odpuści sobie znajomość z tym pustakiem. :)
    Bieganie... trzeba przyznać, że to faktycznie wciąga i jest przyjemne. :) Pamiętam, jak biegałam po lesie(po ulicy się wstydzę) zrezygnowałam, jak przy wejściu do lasu atakowało mnie stado owadów. Kuły. ;c hahahah

    OdpowiedzUsuń
  5. Megan i Finn chyba dobrze się czują w swoim towarzystwie. Ich znajomość się rozwija i ciekawe jak to się rozwinie dalej.
    James chyba zrozumiał swój błąd jak przeprosił Megan. Dobry sposób przeprosin wymyślił i dobrze na tym wyszedł, bo przeprosiny zostały przyjęte. Dobrze że się pogodzili.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej!
    Słodki ten rozdział :-)
    Megan i Finn razem są tacy uroczy. Moim zdaniem powinni być razem :-)
    Świetnie, że James tak szybko zrozumiał swój błąd, choć nie powiem, że ni jestem zaskoczona tym, że tak szybko się pogodzili z Megan.
    Ksywka "Speedy" silnie kojarzy mi się z pewnym serialem, no ale cóż.
    I jedna uwaga: "dźwięki gitary dobiegające z dworu". Z dworu??? To brzmi trochę tak, jakby chodziło o dwór w sensie budynku. Według mnie to powinno być jakoś inaczej, ale się nie przejmuj. To takie moje spostrzeżenie ;-)
    Z okazji Świąt Tobie także chciałabym życzyć pędzenia tych wyjątkowych dni w rodzinnym gronie i w pogodnej, ciepłej atmosferze.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć ;*
    Ten rozdział był jakiś taki fajnie świąteczny. Podobał mi się, jak zawsze zresztą.
    Rozmowa Megan z Jamesem trochę mnie zaskoczyła. Po pierwsze, nie sądziłam, że są jeszcze faceci zdolni do śpiewania serenad ;P Po drugie, sądziłam, że pójście po rozum do głowy zajmie mu dłuższą chwilę. A jednak, pozytywnie się zaskoczyłam. I nie sądzę, by jakakolwiek kobieta potrafiła być długo zła po takich przeprosinach. Chociaż, oczywiście, nadal uważam, że seks z Caroline był przeogromnym błędem.
    Zaczęłam lubić tą arogancję Jamesa. Powoli mi to do niego pasuje. Ciekawa jestem, co wydarzy się na tym festiwalu, bo mam wrażenie, że może być ciekawie.
    Jeszcze chciałam Cię pochwalić za drugą część rozdziału. Podobało mi się to, jak opisałaś życie Megan, jej zwyczaje, jej rodzinę i dom. To bardzo przybliża bohaterkę i jej bliskich.
    No i miałam zacząć od Finna, a tak jakoś nie wyszło. Chociaż są przesłodcy razem, nie widzę ich jako pary. Aczkolwiek zajadanie lodów to powinna być tradycja tej dwójki! ;)
    Życzę Ci wesołych Świąt, spełnienia wszystkich marzeń i ślę mnóstwo całusów ;*
    Pozdrawiam,
    candlestick z buzzingblood.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, chyba James poszedł po rozum do głowy. A ja już szykowałam się by go tutaj oczerniać, a proszę, proszę, chłopak zdecydowanie zmądrzał. Gosh, uwielbiam to w jaki sposób przeprosił Megan. To było naprawdę urocze! Super, że oni się pogodzili. Głupio by było, gdyby taka Caroline ich poróżniła, naprawdę :( Czyżby ten zbliżający się festiwal okazał się dla Jamesa jakimś przełomowym punktem? Poczekamy, zobaczymy… Co do Finna… Wydaje się naprawdę w porządku, ale jakoś tak… mam wrażenie, że on i Megan byliby spoko duetem, ale tylko i wyłącznie jako kumple. Nic więcej…
    Czekam na dalej!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Finn wydaje się w porzadku, choć nie sądzę, aby na kogoś więcej niż na kumpla. dobrze, że się otwiera na ludzi. Jeśli chodzi o Jamesa... to, co zrobił - większość chłolpaków nie przepraszałaby w tak piękny sposób swojej dziewczyny. nie wiem jakim cudem Megan mogła nadal pozostawać taka niby nieugięta i mu dokuczać po tak pięknym przepraszaniu. Ach, mam nadzieję, że keidyś się skapną ze są dla siebie stworzeni xDxD Uwielbiam ich więź. A jeśłi chodzi o końcówkę, rozumiem, dalczego Megan tak się cieszy z Duke, ale ciekawe, co będzie z Jamesem xDXD jeśli chodzi o błędy, gdzieś tam była zamiania czasu na teraźniejszy, dziwna składnia w zdaniu z chorobą Ricka, czasem brak przecinków (w tym przed "który"...). Z niecierpliwością czekam na cd i zapraszam na nowosć na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeprosiny były wspaniałe, naprawdę :D Szybko się ogarnął i bardzo dobrze. Czyli to już było? Prolog juz miał miejsce tak? Bałam się, że to będzie coś poważniejszego, że zejdzie całkowicie na złą drogę i stad to "nikt ważny". Ale jeśli to wszystko to się ciesze. Finn jest spoko, ale pewnie będzie niezły konflikt między nim a Jamesem, kiedy zacznie zarywac porządnie do Megan. No oprócz tego że Caroline wciąż istnieje... problemy na razie jakby się skończyły, nie? Chyba że jeszcze namiesza...
    projekt-noe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to nie, prolog pokazywał czas przyszły. Chyba zaznaczę w jakim czasie sie on dzieje, bo faktycznie czytelnik może odebrać mylne wrażenie. Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  11. To jest okropne uczucie, gdy czyta się o lodach w środku nocy i ma się tak wielką ochotę na te lody, że z chęcią dojadłabym porcję Finna. Właśnie — Finn. Wydaje mi się, że całkiem dobry z niego gość i mam wrażenie, że jest zainteresowany Megan bardziej na poważnie, ale ona chyba nie, co? Chłopak zostanie zamknięty w friendzone? Jeśli tak to marny los jego, biedak jeden niech ucieka, ale… No z Jamesem nie ma się, co liczyć, bo przeprosiny chłopaka były tak cudowne, że czytałam ten fragment kilka razy. Naprawdę, nie kłamię! Dość szybko zmienił zdanie, co jest zaskakujące, ale dobrze, pochwalam. Cieszę się, że nie było tu wkurzającej kuzyneczki Megan, bo bym ją chyba z kuszy strzeliła, tak mnie laska w poprzednim irytowała :D.
    Megan, moja krew! Biegać po to, aby zjeść. Tak to i ja bym mogła. Cudowna rzecz. Biegać nienawidzę, ale po jedzenie to bym się chyba skusiła. Zawsze to jakaś większa i lepsza motywacja, nie?
    Życzę szczęśliwego nowego roku!
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
  12. Ooo kurczę James ma szczęście, ze tak szybko poszedł po rozum do głowy. Szczerze mówiąc myślałam że zajmie mu to trochę więcej czasu, ale dobrze ze się opamiętał i w tak piękny pomysł przeprosił Megan. Kurczę, James już jesteś trochę mniejszym łapserdakiem, ale minie jeszcze trochę czasu nim zapomnę ci twój występek :P
    wybacz krótki komentarz, ale staram się jak najwięcej nadrobić nie tylko u ciebie, a za chwilke muszę do pracy lecieć :(
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń